Lifestyle - 5/26/2023

Takie pufy MAMY

miukiblog-9.jpg

Najlepsze pomysły rodzą się z prawdziwych potrzeb. Tak też było w przypadku Miuków. Poznajcie historię narodzin naszej firmy. Na pytania odpowiada „matka założycielka” Miuki.pl – Agnieszka Kwiecińska.

Dla kogo uszyłaś pierwszego pufa?

Dla mojej dwuletniej córki. Nie podobało mi się, że siedzi zamknięta za drewnianymi szczebelkami łóżeczka. Zapragnęłam ją uwolnić, ale jednocześnie nie chciałam, żeby spała bezpośrednio na gąbce, na podłodze. Z koleżanką z wzornictwa przemysłowego zaczęłyśmy szukać rozwiązań. I wtedy przypomniały mi się pufy, które miałam w czasach studenckich. Teraz, kiedy o nich myślę, widzę, jak słabo były wykonane. Pruły się, nie można było wymienić w nich wypełnienia, nie można było ich prać. Ale były wygodne i je lubiłam, kiedy spotykaliśmy się wieczorami ze znajomymi wszyscy chcieli na nich siedzieć. Postanowiłam uszyć ich lepszą wersję dla Miłki – solidnie wykonaną i wypełnioną granulatem.

To było piętnaście lat temu.

Dokładnie w 2008 roku. Narysowałam kilkanaście wzorów puf i obszyłam je na maszynie do szycia. Maszyna była prezentem od teściowej i był to Singer z lat 50. Jeszcze stalowy, ale już elektryczny. Fantastyczna maszyna, do dziś służy nam w pracowni. To zresztą zabawne: pomimo że moja mama była krawcową, ja nie potrafiłam w zasadzie szyć. Może na tyle, żeby zacerować coś, przeszyć na szybko, ale nic więcej. Dopiero na Miukach się nauczyłam. Początkowo szło opornie. Nie rozumiałam, jak kształtować mebel, żeby granulat właściwie się układał pod ciałem. Bo on nie pracuje zgodnie z logiką. Wymaga odpowiedniej ilości pustej przestrzeni, żeby „zatańczyć”, zawirować w tym worku.

Skąd pomysł, by nadać obecny kształt Miukom?

Testerem modeli była oczywiście Miłka. Dzielnie wylegiwała się, skakała po tych wszystkich niedopełnionych lub zbyt twardych pufach. Pierwsza miała kształt misia. Potem były próby z innymi zwierzakami. Ale to wciąż nie było to. Nie chciałam robić zabawek, tylko meble na lata. Minimalistyczne, funkcjonalne worki sako, które da się rozebrać, uprać, wypełnić. Rzeczy bardzo proste, wręcz banalne, ale nie prostackie. Takie, jak lubię.

Punktem zwrotnym było dla Ciebie wymyślenie dodatkowej powłoki…

Tak! Jako architekt zawsze myślę formą i konstrukcją. Puf w pufie. Membrana wewnętrzna, która utrzymuje drobinki styropianowego granulatu w ryzach. Dusza Miuka. Dziś kolejne firmy podpatrują mój pomysł. Ale wówczas to była rewolucja. Chyba nawet modele Fatboy'a, holenderskiego producenta poduch, który jest liderem na świecie, nie miały takiego rozwiązania. Dwupowłokowy puf to idea, która pozwoliła mi na zrealizowanie jeszcze jednego celu: stworzenie worka sako w pokrowcu, który można prać w domowej pralce i używać latami. Nasza pralka co jakiś czas zmienia się w „obiekt laboratoryjny”: wybieram nowa tkaninę, obszywam wzór i piorę. Dopiero wtedy wiem, czy mamy materiał na nowego Miuka.

Z jakich tkanin szyjesz Miuki?

Najchętniej z tkanin tapicerskich. Bo są piękne. Różnorodne. I – co najważniejsze – oddychają. W naszej ofercie od zawsze mamy opcję BASIC – pufy z tkanin budżetowych. Kolorowe, w fajnych cenach, pozwoliły nam wyjść z Miukami do ludzi. Sprawdzają się w bibliotekach, galeriach, kawiarniach. Na takie krótkie posiedzenia. Są wodoodporne, więc lekki deszczyk im niestraszny. Ale do domowych pieleszy osobiście ich nie polecam. Bo domowe pufy są na długie godziny otulania, wysiadywania, leżenia. A na tych BASIC, jak to na ortalionie, ciało się poci. Niechętnie szyję też z tkanin naturalnych: bawełny i lnu. Uwielbiam je. Są piękne. Ale trudno się je użytkuje. Gniotą się, plamy ciężko się spiera. Jako mama i gospodyni domowa wybieram więc takie tkaniny, które nie boją się kolejnej kąpieli w pralce. Nowe technologie pozwalają produkować tkaniny trwałe, miękkie i łatwe w czyszczeniu. Mamy ich w pracowni ogromny wybór.

Miał być materacyk dla córki, a wyszła seria worków sako?

Byłam młodą mamą, wykładowczynią akademicką. Dwa razy w tygodniu miałam zajęcia ze studentami architektury na warszawskiej Politechnice. Miałam więc czas i chęć na działanie. Pufy były kolorowe, pięknie wykonane, podobały się. Pod koniec roku, z pomocą przyjaciół, napisałam biznesplan. Pierwsze 50 tys. zł na działalność wygrałam w konkursie Raiffeisen Banku i „Gazety Wyborczej” – „Pomysł na firmę”. Niemal wszystkie pieniądze wydałam na tkaniny. Wiedziałam, że od ich jakości zależy powodzenie mojego projektu. I opłaciło się. Trzy lata później zdobyłam nagrodę Must Have na Łódź Design Festival 2011. Nasza pracownia stała się rozpoznawalna. Ludzie zaczęli kojarzyć szyte przez nas worki sako i poduchy z dobrym polskim designem i wysoką jakością.

Na początku było Jajo…

Jajo, Ojo, Ojko, Lula. To nasze flagowe produkty. Rzeczywiście były z nami od początku. Worki sako i poduchy, które sprawdzają się w każdych warunkach. Oprócz nich były poduchy – Tam, Lulu, Mumu, Ciapy i Baby, które nawet cieszyły się zainteresowaniem klientów. Jednak ciągle mi w nich coś nie pasowało. Dlatego się z nimi pożegnaliśmy. Dla mnie najukochańsza jest Lula. Niby zwykła poducha w olbrzymim rozmiarze. A jednak Lula tak wiele może! To na niej Miłka uprawiała swoje drzemki. Na niej wspólnie spędzałyśmy czas, śmiejąc się, tuląc, czy czytając książeczki. Lekka i poręczna, była wyciągana na taras. Złamana w połowie i oparta o ścianę stawała się podstawowym wyposażeniem naszego mieszkania. Do dziś każdy z domowników ma własną, która raz służy jako fotel, a raz jako leżanka. Żeby była łatwiejsza w układaniu, doszyłam jej kółko, które z czasem stało się naszym znakiem rozpoznawczym.

Ale to Jajo jest numerem jeden w Waszym sklepie.

Faktycznie, klienci je kochają. To chyba przez ten miękki kształt. A może… kółeczko? Worki sako i poduchy testowaliśmy na różnego rodzaju targach, piknikach designu, kiermaszach. Jajo bardzo się podobało. Szyliśmy więc więcej, w kolejnych tkaninach. Postawiliśmy stronę internetową. Jeszcze do dziś przychodzą do nas klienci, którzy kupili te pierwsze modele z nadrukiem, żeby je dopełnić granulatem lub naprawić. W ten sposób przekonaliśmy się, że decyzja, by nie oszczędzać na niciach czy jakości tkanin – z polskich fabryk, wybarwianych specjalnie dla nas – była właściwa. Nasze „stare” Miuki wciąż żyją i mają się dobrze.

Powiedziałaś „naprawić. Miuki się naprawia?

Ja nie lubię wyrzucać rzeczy. Więc naprawiamy nasze produkty. Do pracowni trafiają pufy pogryzione przez chomiki, wydrapane lub zabrudzone przez koty, wymęczone przez kilkunastoletnie życie w dziecięcym pokoju. Cerujemy, naszywamy łatki, czasem wymieniamy membranę wewnętrzną, czasem szyjemy nowy pokrowiec w nowej tkaninie. Wszystkie naprawy odbywają się na tym samym Singerze, na którym szyliśmy pierwsze wzory. Tak właśnie wygląda nasza „miukowa” codzienność.